Ppłk Otton Hulacki to jeden z już nielicznych weteranów spod Monte Cassino, żołnierz 2 Korpusu gen. W. Andersa, który mieszka w Wielkiej Brytanii. Anna Banasiak opublikowała na swoim blogu Rodziny z Katynia losy ppłk Ottona Hulackiego, pod tytułem: „OD LWOWA, PRZEZ SYBIR, POD MONTE CASSINO – WOJENNA WĘDRÓWKA OTTONA HULACKIEGO”.
Za zgodą autorki przedstawiamy Państwu fragment artykułu, w którym 99-letni dziś Otton Hulacki wspomina najcięższe chwile walki na tym froncie – bitwę o Monte Cassino.
„To była okropna kanonada. Od tego wszystko się zaczęło. Pamiętam doskonale te chwile gdy artyleria otworzyła ogień na wzgórze. Ten ogień był straszny. Nie mam pojęcia jak Niemcy mogli go wytrzymać, ale wytrzymali w tych swoich bunkrach. Pochowali się, a potem bronili. Koledzy z piechoty opowiadali, że błędem było posługiwanie się ciężką bronią maszynową CKM, że lepsze byłyby lżejsze RKM, bo oni atakując wzgórze nie mogli nigdzie głowy wystawić a co dopiero ciężki karabin. Mój udział w bitwie był pośredni. Moim obowiązkiem było dostarczać czołgi, a czasem robić pozorowany ruch, by odwracać uwagę Niemców. To miała być taka, jak to się dziś mówi, celowa dezinformacja i mylenie wroga. W tym celu, na 6 dni przed bitwą przeniesiono mnie do 9-go Wysuniętego Szwadronu Dostawy Czołgów. Wcześniej byłem w składzie 6º Pułku Pancernego „Dzieci Lwowskich” II. Warszawskiej Brygady Pancernej.”
Powodem tego przeniesienia w ostatniej chwili było zadanie, które zamierzano powierzyć m.in. Ottonowi. Dowódca brygady gen. Bronisław Rakowski wyznaczył go do „przetarcia” i sprawdzenia drogi, którą na krótko przed wyznaczonym na 11-go maja terminem natarcia na Montecassino transport wojskowy musiał dotrzeć na zaplanowane pole walki po jedynej dostępnej drodze ciągnącej się po zboczu wzgórza, tzw. “Cavendish Road”, używanej we wcześniejszych natarciach przez Amerykanów. „Cavendish Road” to droga, którą stworzyli indyjscy i nowozelandzcy saperzy już w marcu 1944, poszerzając i przystosowując do potrzeb wojennych starą górską ścieżkę dla zwierząt jucznych o długości 6,5 km, biegnącą wzdłuż zbocza wzgórza Montecassino aż do opactwa Benedyktynów na samym szczycie, a mającą początek w osiedlu Caira w Cassino. Droga ta posłużyła Amerykanom głównie 19 marca 1944 r. do transportu koniecznego zaopatrzenia i ciężkiego sprzętu bojowego, oraz do przejazdu czołgów, w trakcie trzeciej bezskutecznej bitwy o zdobycie wzgórza i pokonanie niemieckiego oporu w gruzach Opactwa. Po nieudanym ataku na Montecassino, „Cavendish Road” była nieprzejezdna dla transportów pancernych ze względu na zniszczenia spowodowane ostrzałem z pozycji niemieckich w Opactwie i zaminowanie terenu przez Niemców po bitwie.
Po tym jak zapadła decyzja, że następnego ataku na pozycje niemieckie na wzgórzu będą mieli dokonać Polacy z II Korpusu Polskiego, „Cavendish Road” musiała być ponownie przystosowana do tego celu. Polscy saperzy przystąpili do pracy już w połowie kwietnia 1944 r. Do ich czynności, wykonywanych przeważnie nocą, należało utrzymanie drogi w takim stanie, żeby można było z niej bez przerwy korzystać. Oprócz poszerzenia jej i wykonania tzw. mijanek, należało zlikwidować leje po pociskach, usunąć niewypały i wszystkie inne napotkane przeszkody. Do zadań saperów należała również budowa schronu dla dowódcy 5 Wileńskiej Brygady Piechoty, budowa stanowisk moździerzowych oraz stworzenie optymalnych warunków stromego przejścia przez jar oddziałom piechoty oraz wszystkim żołnierzom 5 Brygady mającym wziąć udział w tej czwartej bitwie o kryptonimie „Honker”, ustalonej na 11 maja i powierzonej II Korpusowi Polskiemu.
Na tak przygotowaną drogę na krótko przed bitwą musiał wjechać polski transport wojskowy, poprzedzony przez dwa ciężkie czołgi Sherman, mające za zadanie sprawdzenie odpowiedniego stanu i wytrzymałości drogi. W każdym 61-tonowym czołgu jechała dwuosobowa załoga, tj. kierowca czołgu i dowódca. Czołgiem jadącym na przodzie dowodził kapral podchorąży Stefan Nędzyński (po wojnie ważny działacz międzynarodowego ruchu wolnych związków zawodowych), natomiast drugim czołgiem, który jechał tuż za jego maszyną, dowodził Otton, chociaż wedle regulaminu wojskowego nie miał prawa dowodzić czołgiem, był wtedy zwykłym strzelcem, ale w sytuacji wojennej takie sytuacje mogły mieć miejsce, bo cel do osiągnięcia był bardzo ważny i wysoki i liczył się każdy żołnierz.
Decyzję powierzenia Ottonowi dowództwa czołgu podjął dowódca brygady w rozmowie na ten temat, która miała miejsce w sztabie w Macerata. Oba czołgi miały do przebycia kilkanaście kilometrów, już na początku, przy wjeździe na wąską drogę saperów kierowca pierwszego czołgu zaczepił o róg domu, potem jechali w górę bardzo szybko i na pewnym odcinku drogi na dużej wysokości doszło do groźnego wypadku. Czołg dowodzony przez kaprala podchorążego Stefana Nędzyńskiego spadł nagle w przepaść i stoczył się po zboczu ok. 200–300 metrów. Nędzyński tylko cudem nie zginął, przeżył wypadek ale złamał podobno wówczas ręce i nogi, był tak poszkodowany, że leczył się potem przez cały czas wojny w szpitalach w Szkocji. Otton nie pamięta, czy drugi członek tej załogi przeżył ten wypadek czy nie. Natomiast Otton, dowodzący czołgiem, i jego kierowca mieli więcej szczęścia i udało im się przebyć bez szwanku cały ten górski trakt. Otton, będąc na górze, w wieży czołgu, wydawał polecenia koledze za kierownicą, krzycząc ciągle do niego „Trzymaj się prawej strony, blisko skalnej ściany!”, co okazało się trafną techniką. Otton, kiedy wspomina te dramatyczne chwile zawsze mówi, że mieli wtedy więcej szczęścia niż rozumu.
Dopiero długo po tej akcji Otton dowiedział się, że właściwie nikt wtedy nie wierzył, że dwa pierwsze czołgi jadące przed kolumną wojskową poradzą sobie w tak trudnym terenie. Potwierdził mu to sam gen. Rakowski w rozmowie, którą odbyli przy spotkaniu 4-5 miesięcy po wojnie. W pewnym sensie ci czołgiści byli skazani na ewentualne straty, co w sytuacji wojennej było dramatycznie normalne. Jednak ci młodzi wtedy żołnierze nie myśleli nawet aby cofnąć się przed powierzonym im żołnierskim, niebezpiecznym i trudnym zadaniem. Dostali rozkaz wojenny, który należało wykonać z bohaterskim zaangażowaniem. Otton nie zastanawiał się wtedy, dlaczego tak trudną i odpowiedzialną misję powierzono właśnie jemu, niedoświadczonemu jeszcze 22-letniemu czołgiście, zwykłemu strzelcowi pancernemu, przenosząc go w tym celu kilka dni wcześniej do szwadronu dostawy czołgów i zakładając, że nie przeżyje tej misji.
Z perspektywy czasu Otton Hulacki znajduje pewne wytłumaczenie na wybór, który padł na niego. Być może przyczynił się do tego on sam swoją postawą wobec przełożonych, przed którymi się nigdy nie lękał. Mówił zawsze bez ogródek to co myślał i, jak to się mówi, zadzierał z dowódcami, nastawiając ich nieprzychylnie do siebie. Wykazywał się często chojracką postawą i dawał do zrozumienia, że niczego się nie boi. Może dlatego dowództwo rzuciło wyzwanie Ottonowi, wysyłając go na prawie pewny „odstrzał”. Nie wykluczone, że zrobiono to wręcz złośliwie, w formie kary za niepokorność Ottona. Założenia dowództwa brygady na szczęście nie spełniły się a Otton dowiódł swej odwagi i prawdziwego bohaterstwa, otwierając drogę transportowi wojskowemu II Korpusu i przygotowaniom do ostatecznej bitwy o Montecassino.
W czasie trwania bitwy była to jedyna droga służąca do dostarczania broni, posiłków, wody itp., jak również do przewożenia łazikami z przeciwnego kierunku w dół rannych do najbliższych punktów opatrunkowych. Tą samą drogą podążali też sanitariusze znoszący rannych w czasie bitwy. Budowa tej drogi i utrzymanie jej w stanie używalności pochłonęła wiele poświęcenia i ofiar ludzkich głównie wśród saperów. Kiedy 18 maja nad gruzami Opactwa powiewała już biało-czerwona flaga i ucichły odgłosy zaciętej walki, nie oznaczało to jeszcze końca bitwy. Jej tragiczny dla Polaków epilog miał miejsce następnego dnia, kiedy zbłąkany pojedynczy pocisk artylerii niemieckiej uderzył w skład amunicji saperskiej i min, który znajdował się w skale wykutej przy drodze na zboczu. Na nieszczęście pluton saperów zajęty był właśnie konserwacją tej drogi. Wybuch był tak wielki, że zabił nie tylko dziewiętnastu pracujących saperów, ale i żołnierzy z innych oddziałów odpoczywających po trudach walki na przeciwnym zboczu drogi. Dla upamiętnienia ciężkiej pracy polskich saperów i krwawej daniny, jaką złożyli oni aby bitwa o Montecassino zakończyła się sukcesem, Cavendish Road nazywana była odtąd Drogą Polskich Saperów.
Otton nie był jedynym z rodziny Hulackich, obecnym na polu tego krwawego majowego boju. Jego starszy brat Mieczysław brał także udział w tych ciężkich walkach, ale na kilka dni przed atakiem na wzgórze rozdzielono ich. Była taka zasada, że przed wielkim starciem wojsko rozdzielało braci. Chodziło o to, żeby na śmierć nie narażać zbyt wielu członków tej samej rodziny. Mieczysław Hulacki w randze podchorążego plutonowego dostarczał amunicję i żywność, gdy toczyły się bardzo ciężkie walki o Piedimonte San Germano, włoskie miasteczko znajdujące się na Linii Hitlera, którego umocnienia przypominały – jak potem mówiono – „mały Stalingrad”. To był ogromny wysiłek polskich żołnierzy, ostatecznie do zwycięstwa doszło tam 25 maja 1944 i droga w głąb półwyspu Apenińskiego była dla Polaków i dla aliantów otwarta. Dla 6. Pułku Pancernego „Dzieci Lwowskich”, z którego wywodził sie Otton, było to jedno z najcięższych doświadczeń – zginęło tam wielu jego kolegów, w tym także dowódca jego kompanii kpt. Alfred Kuczuk-Pilecki.
Towarzysze broni Ottona Hulackiego z II. Korpusu Polskiego, polegli w bitwach o Montecassino, Piedimonte San Germano i w pobliskich miejscach działań wojennych, spoczywają na Polskim Cmentarzu Wojennym na zboczach Montecassino, za które przelali tyle polskiej krwi. Cmentarz powstał na przełomie lat 1944–1945 z inicjatywy polskich żołnierzy, uczestników bitwy o klasztor na Monte Cassino. Uroczyste oddanie cmentarza nastąpiło 1 września 1945 r. z udziałem przedstawicieli rządu polskiego na uchodźstwie oraz dowództwa wojsk alianckich.
Dramat jaki przeżywali polscy żołnierze w obliczu bitwy o Montecassino, w perspektywie śmierci i pogrzebanych nadziei na wolną Polskę i powrót do ojczyzny, oddają najlepiej słowa pieśni, zatytułowanej „Czerwone maki na Montecassino”, która powstała w nocy z 17 na 18 maja 1944 roku, na kilka godzin przed zdobyciem klasztoru. Autorem słów był Feliks Konarski, który napisał naprędce tekst a Alfred Schütz, kompozytor i dyrygent, również żołnierz 2 Korpusu, napisał muzykę w kilka godzin.
Gdy 18 maja żołnierze 2 Korpusu zdobyli klasztor, w kwaterze generała Władysława Andersa w Campobasso miała miejsce uroczystość dla uczczenia tego zwycięstwa. Na niej wykonał tą pieśń – w wersji dwuzwrotkowej – po raz pierwszy Gwidon Borucki z udziałem 14-osobowej orkiestry Alfreda Schütza. Trzecią zwrotkę Konarski dopisał kilkanaście godzin później. Ostatnia, czwarta zwrotka powstała w 1969 roku, w 25. rocznicę bitwy.
Gdy tylko sytuacja wojenna na to pozwalała i cichły armaty, żołnierze wracali di ławek szkolnych aby uzupełniać swe wykształcenie, lub zdobywać nowe kwalifikacje. W miejscowości Gubbio we Włoszech (region Umbria) Otton ukończył Szkołę Rezerwy Broni Pancernej i Kawalerii Pancernej w IV promocji, otrzymując awans na podchorążego. Szkolenie, zapoczątkowane w październiku 1944 r., odbywało się przez pierwsze trzy tygodnie czasowo w Sanfatucchio nad jeziorem Trasimeno, następnie było kontynuowane w siedzibie szkoły w Gubbio. Szkoła ta mieściła się w zabytkowym budynku zwanym La Loggia dei Tiratori. Jeszcze dziś na ścianie, obok wejścia do byłej szkoły dla pancerniaków, widnieje napis po polsku umieszczony przez dowództwo: „Wstęp wzbroniony”. Zakończenie kursu nastąpiło 19 kwietnia 1945 r. Promocję uzyskało 70 słuchaczy.
Po zakończeniu wojny Otton i brat Mieczysław opuścili Włochy w październiku 1947 roku. Wraz z polskim wojskiem odpłynęli do Anglii statkiem z Neapolu. Ojciec Marian Hulacki, były posterunkowy Policji Państwowej, przybył do Anglii prosto z Egiptu wraz z drugą wojskową grupą repatriacyjną, w roku 1948 lub 1949. Pracował i mieszkał aż do śmierci w Londynie. Zmarł w roku 1960. W czasie szlaku bojowego od Kazachstanu do Włoch, bracia Hulaccy nie mieli żadnych wieści od matki i sióstr pozostałych w Semipałatyńsku. Odnajdą się i spotkają dopiero wiele lat po wojnie i to nie wszyscy razem.
Otton i Mieczysław ożenili się z Angielkami i osiedli na stałe w Wielkiej Brytanii, na wyspie Wight. Otton został ojcem pięciorga dzieci, urodziły mu się dwie córki i trzech synów. Niestety dwóch z nich już nie żyje. Nie żyje już również Mieczysław Hulacki oraz jedna z sióstr.
Po wojnie Mieczysław odzyskał kontakt z matką i siostrami Wandą i Ireną i odwiedził je w Polsce. Siostry po repatriacji z ZSRR w 1946 r. osiadły w Tarnowie i założyły własne rodziny. Pani Hulacka odwiedziła synów w Anglii w latach 50-tych. Nie podobało jej się tam jednak i nie brała pod uwagę zamieszkania w tym kraju. Siostry też nigdy nie były w Anglii z wizytą u braci i ojca. Otton przyjechał do Polski na spotkanie z rodziną dopiero w latach 70-tych. Wcześniej było to niemożliwe.
Płk. Otton Hulacki, dzisiaj już 97-letni kombatant, regularnie uczestniczy w obchodach rocznic bitew stoczonych na froncie włoskim i uroczystościach upamiętnienia wyzwolenia Ancony i Bolonii, które kosztowały wojsko polskie następne tysiące poległych żołnierzy, spoczywających dzisiaj na cmentarzach w Loreto i w Bolonii. Jest on zawsze obecny na wszystkich uroczystościach patriotycznych w Wielkiej Brytanii i, wedle możliwości, we Włoszech i w Polsce.
Płk. Otton Hulacki jest ciągle aktywnym działaczem polonijnym, wpierającym zarówno środowiska kombatanckie jak i te związane z „nową” polską emigracją w Wielkiej Brytanii. O jego działalności i osiągnięciach wojskowych i cywilnych świadczą liczne medale i odznaczenia, którymi został uhonorowany w swej karierze.
Autor: Anna Banasiak
Publikujemy fragment artykułu, który ukazał się na blogu autorki.
Zdjęcia: British Poles
Od redakcji: Artykuł został edytowany 18 maja 2024 roku poprzez uzupełnienie ostatnich zdjęć śp. płk. Ottona Hulackiego.