2 września 1939 roku, do niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof przybył pierwszy transport więźniów – ok. 150 Polaków z Gdańska. 85 lat później, 2 września 2024 roku, odbyły się obchody oddające hołd dziesiątkom tysięcy ofiar niemieckiego terroru, które zginęły w obozie. W uroczystościach wziął udział Szef Urządu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych – Minister Lech Parell.
KL Stutthof był pierwszym i najdłużej istniejącym obozem koncentracyjnym na terenach wchodzących w skład obecnej Polski. Stanowił jedno z głównych miejsc służących do masowej eksterminacji ludności na obszarze okręgu Rzeszy Gdańsk – Prusy Zachodnie. W czerwcu 1944 roku został uwzględniony w realizacji „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, stając się obozem masowej zagłady.
Łącznie przeszło przez niego około 120 tysięcy więźniów, obywateli 28 krajów, w tym około 50 tysięcy kobiet i dzieci. Liczbę ofiar ocenia się na od 65 do 80 tysięcy, z których prawie 30 tysięcy stanowili Żydzi. Więźniowie umierali z niedożywienia, wyczerpania pracą przymusową, wychłodzenia, przez choroby, byli rozstrzeliwani i zagazowywani.
Poniżej cytujemy całą wypowiedź Ministra Lecha Parella:
Obóz został zbudowany właśnie z myślą o Polakach. Więził ponad 110 tysięcy osób 28 narodowości. Jak wiemy ponad 65 tys. z nich zostało zamordowanych, albo zamęczonych pracą w nieludzkich warunkach, niedożywienia, permanentnego chłodu, braku butów, braku ubrania, przy biciu i okrucieństwie. Było to także bardzo specyficzne miejsce z tego względu, że ten obóz miał jedną z największych sieci podobozów. Ale oprócz podobozów były jeszcze mniejsze jednostki, bo wielu więźniów pracowało w gospodarstwach rolnych. Tutaj na Żuławach ziemia jest żyzna, gospodarstwa duże, stosunkowo bogate, ale też ciężkie, bo ziemia jest ciężka, mokra, ale plony i zbiory duże. Praca jest bardzo, bardzo trudna. Można byłoby pomyśleć, że w takich warunkach przebywanie sam na sam więźniów z bogatymi gospodarzami niemieckimi gburami i traktowanie więźniów będzie trochę lepsze, że więźniowie spotkają się z bardziej ludzkim podejściem. Ale jak wiemy nic z tego. W takich warunkach tak jak mówimy o „cywilnej odwadze” więźniowie spotkali się z „cywilnym okrucieństwem” i „cywilną pogardą”, gdzie nie tylko w warunkach obozowych otrzymywali razy od funkcyjnych, od kapo od SS-manów, ale także spotykali się z pogardą zwykłych obywateli, zwykłych Niemców, którzy tu, na tych terenach gospodarowali.
Wiemy, że tu w Stutthofie zginęło ponad 27 tys. Żydów i Romów, bo w późniejszych latach ten obóz został zamieniony w obóz masowej zagłady. Komorę gazową zaczęto wykorzystywać już nie tylko do dezynsekcji, czy dezynfekcji, ale także do regularnego, systematycznego mordowana ludzi. Nie tylko unicestwiania ludzi za pomocą tej nieludzkiej pracy, którą można by powiedzieć, że tę śmierć wliczono w koszty. Że tak to już będzie. Że będzie tyle i tyle osób umierało, trudno, dowiezie się tutaj następnych, którzy wypełnią nam lukę w wykonywanej pracy. Ale od 1943 roku, kiedy zaczęły się tutaj masowe mordy na Żydach i Romach ten obóz zyskał dodatkowo złą sławę.
Mówiąc o Stutthofie wspominamy osadzenie w nim licznych przedstawicieli Polonii Gdańskiej. 22 marca 1940 roku 67 z nich zostało zamordowanych, tutaj niedaleko w pobliskim lesie. Wśród nich takie postaci jak Bronisław Komorowski, katolicki opiekun Polaków, szykanowany jeszcze przed rozpoczęciem wojny, Antonii Lendzion, jeden z liderów polskiej mniejszości, czy też kmdr. Tadeusz Ziółkowski, szef pilotów w Porcie Gdańskim który nie zgodził się jako pilot na wprowadzenie do Gdańskiego Portu pancernika Schlezwig- Holstein.
Wspominamy również przerażającą ewakuację Stutthofu, całą serię Marszów Śmierci, w których więźniowie ginęli z wycieńczenia, z zimna, z głodu, a potem jeszcze szaleńczą ewakuację barkami do Niemiec, przez lodowaty Bałtyk. Tablicami upamiętniającymi miejsca tych zdarzeń jest usiane całe Pomorze. Powiem szczerze, że nie mogłem nigdy zrozumieć tej logiki władz niemieckich, które za wszelką cenę ewakuowały i ciągnęły przez te lodowate miesiące, tych biednych umęczonych więźniów, w chodakach, w cienkich ubraniach, którzy tutaj marli masowo po drodze, z niedożywienia, z trudu tych marszów. Trudno mi było to zrozumieć, a myślałem o tym od dziecka, nie tylko dlatego, że w Gdańsku tak wiele osób miało krewnych, którzy tutaj w obozie byli lub tu zginęli, ale także z tego powodu, że zginął tutaj mój stryj – brat mojego ojca – Lech Bolesław Parell, osoba na cześć której otrzymałem imię.
Stojąc tutaj, w tym miejscu podobnie jak wczoraj na Westerplatte, a wcześniej przy pomnikach upamiętniających Powstanie Warszawskie i innych ważnych wydarzeń rozważamy zawsze konkretne losy ludzi. Ale wracają też pytania, które tak naprawdę kierujemy do nas samych. Pytania o pamięć, pytania o wybaczenie i pytania o odpowiedzialność. Myślę, że podstawa pojednania jest bardzo silna. Myślę, że my Polacy zrobiliśmy dla pojednania bardzo dużo. Zrobiliśmy bardzo dużo, żeby się przemóc i ta postawa jak sądzę bazuje na naszym chrześcijańskim podejściu do wybaczania win, ale także jest próbą oparcia stosunków z drugimi ludźmi, naszymi braćmi z Zachodu, a także z naszym partnerem, sąsiadem na wizji przyszłości. Nie chcemy żyć tylko przeszłością, chociaż oczywiście zawsze będziemy pamiętać.
Ale jest jeszcze ta druga postawa, która jak sądzę wciąż się w nas ściera. To postawa mojej babci, która chociaż znała od dzieciństwa bardzo dobrze kulturę niemiecką, mówiła po niemiecku bez akcentu, wręcz nie można było rozpoznać, że jest Polką nigdy nie wybaczyła i nigdy nie zapomniała tego, że Niemcy zamordowali jej syna. O wszystkim, co niemieckie babcia mówiła zawsze z najwyższą niechęcią. Miała portret Leszka nad swoim łóżkiem, codziennie odmawiała godzinki w jego intencji. Monografie Pana Piotra Dunina Wąsowicza, który opisywał jako pierwszy dzieje Stutthofu miała zawsze pod ręką niczym Biblię.
Pojednanie jest procesem ciągłym. Nie wystarczy raz powiedzieć „przepraszam”. Nie wystarczy też raz powiedzieć „wybaczam”. Od tego się zaczyna, ale na tym się oczywiście nie kończy, bowiem skala wyrządzonego zła była tak wielka, że pojednanie musi być długim procesem. Sądzę, że dłuższym i bardziej wymagającym procesem niż nam się dotąd wydawało. Ten proces wymaga ciągłych starań, starań z naszej strony, ale wymaga też ciągłych starań tych, którzy za te śmierci i za te zniszczenia są przecież odpowiedzialni i to bym chciał z tego miejsca bardzo wyraźnie powiedzieć.
Pamięć o tamtych strasznych czasach nie ginie, ona wciąż trwa i w nas jest. I ta pamięć niesie się na kolejne, kolejne pokolenia. Nie zapomnimy przez dziesiątki i setki lat o tym, co tutaj się wydarzyło, o tym kto cierpiał i kto jest za to odpowiedzialny.”
Opracowała Maria Byczynski na podstawie materiałów Urządu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.
Zdjęcia: Facebook Urządu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.