Media społecznościowe obiegła niedawno wiadomość, że 37-letnia Marta Misztal z Londynu zdobyła w maju Mount Everest – najwyższy szczyt Ziemi (8 848 m), ośmiotysięcznik położony w Himalajach Wysokich, na granicy Nepalu i Chińskiej Republiki Ludowej.
Portal British Poles postanowił skontaktować się z Martą, by pogratulować jej sukcesu i dowiedzieć się, jak doszło do zrealizowania tego marzenia niemal każdego wspinacza i miłośnika gór.
Maria Byczynski, British Poles: Witamy i gratulujemy sukcesu! Nasi czytelnicy są na pewno niezwykle ciekawi jak doszło do zdobycia najwyższego szczytu na świecie. Czy powiesz nam skąd wzięła się ta pasja? Od kiedy się wspinasz?
Marta Misztal: Tak naprawdę to kocham góry od dziecka. W dzieciństwie mój tata zabierał mnie i brata w polskie góry, najczęściej w Bieszczady lub Tatry do Zakopanego. Zawsze to lubiłam. Mieliśmy po 6-7 lat i to była wielka przygoda. Moje relacje z ojcem nie były dobre, ale na tych wyjazdach wszystko układało się świetnie, bez problemów. Niewątpliwie to on zainicjował we mnie tę miłość do gór i chęć przygody.
BP: A skąd jesteś? Kiedy przyjechałaś na Wyspy?
MM: Jestem z Piły, przyjechałam do Anglii 17 lat temu. Jak to często bywa, przyjechałam za miłością, która niestety nie wypaliła. Ale i tak uważam, że to była najlepsza decyzja mojego życia. Ukończyłam studia Engineering Business Management na uniwersytecie w Greenwich. Dorobiłam jeszcze kursy księgowości i dostałam pracę w banku. Tak się zaczęła moja zawodowa kariera. Miałam na tyle dobre zarobki, że mogłam sobie pozwolić na podróże.
BP: Ile masz lat teraz i gdzie mieszkasz?
MM: Mam 37 lat. Mieszkam na Belvederze, jest to 5 strefa, za Greenwich.
BP: A jak zaczęłaś realizować swoją pasję w Anglii?
MM: Na początku tylko podróżowałam, bardzo dużo. Nie miało to związku z górami. Taki moment przełomowy to był mój wyjazd do Peru na Inca Trail w wieku 27 lat. To słynna trasa trackingowa, idzie się 4 dni szlakiem przez góry na wysokości 4200 metrów, śpi w namiotach, a kolejnego dnia dociera się do Machu Picchu. To było moje pierwsze doświadczenie z górami i po nim uświadomiłam sobie, że chcę więcej (śmiech). To było “tylko” 4200 metrów, ale chciałam poczuć jak to jest pójść jeszcze wyżej. I wtedy zaczęłam planować…
BP: I jaką górę wybrałaś?
MM: Już 2 tygodniach po powrocie z Peru zapisałam się na wyprawę na Kilimandżaro. To była moja pierwsza z gór z Korony Ziemi (Korona Ziemi to najwyższe szczyty na poszczególnych kontynentach – przyp. red.).
BP: Jak można się zapisać na taką wyprawę?
MM: To jest bardzo łatwe. Trzeba znaleźć firmę i zapisać się na konkretną wspinaczkę. Kilimandżaro ma przynajmniej 5 rożnych wejść, w zależności od stopnia trudności trasy, standardu, długości trwania całej wyprawy. Ja wybrałam popularny 5-dniowy pakiet zwany “Machame”, a potocznie “Whisky”, taki mniej ekskluzywny, bo śpi się w namiotach a nie w domkach, ale tak wolałam. To było 10 lat temu, ale do dziś pamiętam, że dopadła mnie choroba wysokościowa ostatniego dnia wyprawy. Strasznie bolała mnie głowa. Co ciekawe, ta głowa bolała mnie tylko, jak się zatrzymywałam. A jak szłam, to czułam się dobrze więc szłam bez zatrzymywania, bez jedzenia i picia, co zakończyło się całkowitym brakiem energii. Pamiętam tę myśl, że skoro tu tak się męczę, to co by było na takim Mount Everest? Nigdy w życiu nie będę tam próbowała się wspinać, nigdy! To nie dla mnie, nie jestem stworzona do tego. Chciałam sobie pozaliczać kilka tych gór z Korony Ziemi, ale nigdy nie myślałam o Evereście… To znaczy myślałam, marzyłam, ale nie planowawałam. Po prostu nie sądziłam, bym dała radę!
BP: I co zmieniło Twoje przekonanie?
MM: To nie stało się tak szybko. Już rok potem postanowiłam wejść na Mont Blanc. Wprawdzie nie jest z Korony Ziemi, bo najwyższą górą w Europie jest Elbrus (5642 m n.p.m. – przyp. red.). Nie wiedziałam czy fizycznie i technicznie dam radę tej wspinaczce, ale się udało! Było nas tylko 6 osób, ja byłam jedyną kobietą. Trójka zrezygnowała w trakcie ekspedycji! Byłam w miarę słaba fizycznie, ale psychicznie się nie poddałam i to mnie zachęciło do następnej wspinaczki.
BP: I czym to zaowocowało? Na pewno zapisałaś się na kolejną wyprawę?
MM: Naturalnie! Wtedy zapisałam się na Elbrus w Rosji. Świetnie to wspominam, między innymi dlatego, że mieliśmy tam praktyczne szkolenie. Uczono nas, na przykład, jak używać czekana, by się zatrzymać, gdy ześlizgujemy się ze stromej powierzchni pokrytej lodem! Wtedy mój przewodnik docenił moje zaangażowanie i stwierdził, że przy tak znakomitym nastawieniu mam szansę, by zdobyć wszystkie szczyty Korony Ziemi. Zachęcona jego opinią zapisałam się na Aconcaguę w Argentynie, która ma prawie 7 tysięcy metrów. Ciekawa byłam jak moje ciało zareaguje na taką wysokość. Udało się więc po powrocie zapisałam się na Denali (znaną też pod nazwą McKinley, 6190 m n.p.m. – przyp. red.). To najwyższa góra Ameryki Północnej, jest na Alasce. Mówi się o niej, że wspinaczka na nią jest bardzo trudna. To prawda, musiałam dźwigać 60 kilogramów! Połowę w plecaku, a drugą połowę na saniach, które ciągnęłam za sobą. To więcej niż ważę, a dodatkowo mam tylko 162 cm wzrostu. Schudłam wtedy strasznie.
BP: Kolejny krok?
MM: Antarktyda! Zdecydowałam się na tę wyprawę dopiero po roku, bo Antarktyda jest bardzo droga i potrzebowałam sporo czasu, by uzbierać pieniądze. Sama wspinaczka nie była trudna. To był mój wyjazd życia, było tam niezwykle pięknie. Wtedy podjęłam decyzję, że wspinam się na Mount Everest!
BP: No właśnie, takie wyprawy są bardzo kosztowne. Skąd się bierze sponsorów?
MM: Sponsorów praktycznie nie ma dla przeciętnej osoby. W dzisiejszych czasach się to nie udaje. W Polsce tyle osób już weszło na Mount Everest (w Polsce pierwsza była Wanda Rutkiewicz w 1978 roku – przyp. red.), w Wielkiej Brytanii tak samo więc nikt nie jest zbytnio zainteresowany pomocą i promocją (samo pozwolenie na wejście na Mount Everest kosztuje 11 tysięcy. Do tego dochodzi opłacenie firmy organizującej wyprawę, przelot samolotem, zakup ekwipunku i specjalistycznego ubrania – przyp. red.). Ale na przykład w tym roku po raz pierwszy Portugalka zdobyła nie tylko Everest, ale Koronę Ziemi i ona bez problemów znalazła portugalskich sponsorów. Ja na szczęście pracuję w banku, cały czas w tym samym, więc mam stabilną sytuację finansową. Na wyprawę trzeba sobie samemu zapracować. Mam 37 lat, ale mieszkam w wynajętym pokoju z obcymi ludźmi. W tym roku podcinałam włosy i to była moja pierwsza wizyta u fryzjera od 24 lat! Szkoda mi wydać pieniądze na cokolwiek. Stać mnie na wiele rzeczy, bo mam dobrą pracę, ale mi po prostu szkoda pieniędzy, bo wszystko odkładam na wyjazd. Nie chodzę na manicure, ani do kosmetyczki. Raz poszłam do SPA, to nie wiedziałam jak się zachować. Nie mam nawet samochodu, a mam od ponad 20 lat prawo jazdy… By się wspinać trzeba być nastawionym na olbrzymie wyrzeczenia. I to nie na tydzień, miesiąc, czy rok. Ludzie tego nie doceniają.
BP: Co robisz w międzyczasie, by utrzymać formę? Jak się przygotowujesz do ekspedycji?
MM: Trening zmieniał się stopniowo, od góry do góry, był coraz bardziej intensywny. Na początku, to znaczy przed Mount Everestem, chodziłam na siłownię, jak każdy inny. Bardzo dużo trenowałam przed zdobyciem Denali i Aconcagua. Ale gdy podjęłam tę życiową decyzję, by zdobyć Mount Everest, musiałam się zabrać za trening jeszcze intensywniej. Biegałam po górkach, uczestniczyłam w hikingach w Walii. Wtedy był Covid, nie mogłam podróżować więc często trenowałam w okolicy Londynu. Zawsze nosiłam bardzo ciężki plecak, by się przyzwyczaić. W czasie weekendu potrafiłam znaleźć górkę i wchodziłam na nią i schodziłam, w tę i z powrotem, by osiągnąć wysokość Mont Blanc. Kiedyś poszłam na wyprawę 50 mil, czyli 82 kilometry w jeden dzień. Robiłam takie hardcorowe rzeczy. Wchodziłam do lodowatej wody, morsowałam, by przyzwyczaić się do zimna. Gdy wreszcie pojechałam, po tygodniach przygotowań już na miejscu, nasza ekspedycja została odwołana, bo kilku Szerpów dostało Covid. Byłam strasznie rozczarowana…
BP: Szybko wróciłaś?
MM: Nie sądziłam, że tak szybko! Poznałam Nirmala Purję – Nimsa. Nie wiem, czy oglądałaś na Netflixie taki film “14 peaks”? Po polsku to się chyba nazywa “14 szczytów. Nie ma rzeczy niemożliwych”.
BP: Tak! Pamiętam ten rewelacyjny dokumentalny film o nepalskim wspinaczu, który postanowił zdobyć wszystkie 14 8-tysięczników w bardzo krótkim czasie. Chyba w 7 miesięcy? Szerpa dumny z własnego kraju i jego fenomenalnych wspinaczy, których nazwisk zwykle nikt nie zna i którzy są traktowani przedmiotowo przez ludzi z Zachodu.
MM: Tak, to on! Był moim przewodnikiem. Założył firmę, zatrudnił rewelacyjnych Szerpów. Udało mi się dostać do jego grupy. W kwietniu byliśmy już w Nepalu. Nims zapewnił nam wszystko, mieliśmy 2 ogromne namioty, nawet z maszyną do kawy. Proszę jednak nie zapominać, że to wszystko trzeba wnieść!
BP: Ile osób było w Twojej grupie?
MM: 19 wspinaczy plus Szerpowie. To była duża grupa, ale ze względu na Nimsa, to było w niej trochę celebrytów więc towarzystwo było ciekawe. Ja normalnie nie obracam się z takich kręgach, jak na przykład księżniczka Kataru.
BP: Czy byłaś jedyną Polką na tej ekspedycji?
MM: Nie, wraz ze mną były aż 3 Polki. Jedna wchodziła na Lhotse, a druga Polka była naszym lekarzem. Nie wchodziła z nami, ale zgłosiła się jako osobisty doktor naszej ekipy i Nims ją przyjął. Miała pełne ręce roboty.
BP: Jak długo szłaś?
MM: Pierwsza rotacja trawa około 5 nocy. Potem zeszliśmy w dół na kolejną aklimatyzację na tydzień. Jest tam tak mało tlenu, że zaleca się zejście na 2 tysiące metrów niżej, by ciało się zregenerowało. Po tygodniu wróciliśmy do base campu i czekaliśmy na okno pogodowe. Potrzebujemy 4 dni, bez wiatru i opadów. Szliśmy bez snu do 2 i 3 campu. I wtedy, gdy szykowaliśmy się do ataku szczytowego, ja zaczęłam wątpić. Byłam wykończona. Nic nie jadłam. Jak jestem w stresie, to wymiotuję i po prostu nie mogłam się zmusić do jedzenia. Był taki moment, że przez 72 godziny nic nie jadłam, piłam tylko wodę z miodem. Na poziomie morza, to da się wytrzymać, ale na takiej wysokości to jest bardzo trudne. Normalnie mam 40 uderzeń serca na minutę, a tam miałam ponad 120 więc najlepiej widać jak ogromny jest to wysiłek. Napisałam nawet do brata, że chyba nie dam rady. W 3 campie znowu wymiotowałam. Wtedy dali nam trochę tlenu, bo tam jest już bardzo wysoko. I wszystko się zmieniło! Wyspałam się, zjadłam zupę z makaronem i natychmiast odzyskałam siły. Wyszliśmy z campu i ostro ruszyliśmy do przodu. Sama się dziwiłam skąd mam taką energię. A to był ten tlen! I udało się! Weszłam na Mount Everest 15 maja o godzinie 6.25 nepalskiego czasu! Zdziwisz się, ale teraz, z perspektywy czasu, uważam, że każdy może wejść na Mount Everest. Każdy, kto jest zdrowy i w miarę wysportowany.
BP: Ciekawe, co mówisz o tym tlenie. Od kiedy bierze się go w czasie wyprawy?
MM: Większość firm daje tlen na noc w 3 campie, czyli na wysokości na wysokości 7100 metrów.
BP: Jak jest zimno w czasie wspinaczki?
MM: Zwykle jest -20, -30 stopni, z wiatrem to nawet -40. Każda chmurka jednak powoduje zamieć i jest wtedy lodowato, a w słońcu z kolei nie da się wytrzymać. Pot spływa z czoła i natychmiast zamarza. W nocy jest tak zimno, że wszyscy siusiają do butelek. Tam się dużo pije i często trzeba oddawać mocz, a na zewnątrz nie da się wyjść.
BP: Jakie masz plany na przyszłość, bo nie wierzę, że spoczniesz na laurach?
MM: Teraz odpoczywam, jestem w Grecji, wygrzewam się i relaksuję. Za kilka dni wracam do pracy. Ale oczywiście mam plany. Została mi ostatnia góra Korony Ziemi – Carstensz Pyramid w Indonezji, ale trudno tam dotrzeć ze względu na sytuację polityczną. I marzy mi się jeszcze taka przepiękna góra Ama Dablam, tuż obok Mount Everestu.
BP: Gratulujemy z całego serca, jesteśmy z Ciebie ogromni dumni. Cieszymy się też, że na każdą wyprawę zabierasz polską flagę. Trzymamy kciuki za następne wyprawy.
MM: Dziękuję i pozdrawiam czytelników British Poles.
Rozmawiała: Maria Byczynski
Zdjęcia: Instagram Marty Misztal
Polacy w UK