Rzeź Woli – największa jednorazowa masakra Polaków w dziejach

5 sierpnia, 2021

„Rzeź na warszawskiej Woli z pierwszych dni powstania była największym jednorazowym mordem na Polakach w czasie wojny. Nigdy nie została rozliczona i ukarana. W Europie hekatombę Woli przewyższa tylko Holokaust i masakra Polaków na Wołyniu. Według różnych szacunków na małym obszarze jednej tylko dzielnicy w ciągu zaledwie kilku dni zostało zamordowanych od 30 do 60 tysięcy całkowicie bezbronnych ludzi”– powiedział w rozmowie z portalem British Poles historyk Piotr Gursztyn, autor książki „Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona”.

Eksterminacja mieszkańców Woli trwała od tzw. czarnej soboty 5 sierpnia do 7 sierpnia 1944 roku. Niemcy zabijali bez względu na wiek i płeć. Nie brali nikogo do niewoli. Mordowali małe dzieci i ciężarne kobiety. Wiele osób palili żywcem. Nie oszczędzali kościołów, szpitali czy sierocińców. Rannych dobijali strzałami w głowę. Ciała ofiar były palone. 12 ton ludzkiego popiołu zebrano na Woli po opuszczeniu Warszawy przez niemieckich ludobójców.

Odpowiedzialny za rzeź Heinz Reinefarth był po wojnie szanowanym burmistrzem kurortu Westerland i posłem do landstagu.

Pomnik Polegli Niepokonani z 1973 roku, wg projektu artysty rzeźbiarza Gustawa Zemły, znajduje się na olbrzymim kurhanie, kryjącym 12 ton ludzkich prochów. Zdjęcie: British Poles

Za zgodą Piotra Gursztyna przytaczamy fragment jego książki.

5 sierpnia, sobota. „Niemiecka odsiecz dziś rano o godzinie 10 rozpoczęła działalność bojową w trzech miejscach na krawędzi miasta”87 – meldował generalny gubernator Hans Frank szefowi Kancelarii Rzeszy Hansowi Lammersowi.

„Po powstaniu i jego stłumieniu Warszawa ulegnie słusznie zasłużonemu losowi swojej całkowitej zagłady lub temuż zostanie poddana” – dopisał kilka zdań dalej.

Co Frank miał na myśli, pisząc o początku działań odsieczy jako godzinie 10? Walkę czy eksterminację ludności cywilnej? Oddziały niemieckie, które ruszyły do bezpośredniego ataku na pozycje powstańcze, walczyły już dużo wcześniej, nawet od godziny 6.

Główne natarcie ruszyło o 9.30. Te grupy Niemców, które były przeznaczone do eksterminacji ludności cywilnej, przystąpiły do tego krótko przed 10. Koniecznie trzeba tu zauważyć, że największe mordy miały miejsce na terenie kontrolowanym przez Niemców przez cały czas powstania. Nie miały bezpośredniego związku z działaniami bojowymi. Na obszarze zdobytym w wyniku walk dochodziło do zbrodni wojennych, ale ich skala jest nieporównanie mniejsza od mordów popełnionych przez Niemców w miejscach, gdzie nie musieli walczyć.

„W sobotę rano bombardowanie z samolotów, szyby lecą, wszystko wkoło płonie i wali się. Znoszą moc rannych żołnierzy i osób cywilnych. Rany są potworne” – tak zapamiętała początek tego dnia „Pani Stasia”, żołnierz Kedywu, pielęgniarka ze Szpitala Karola i Marii. A w Szpitalu Wolskim mury od wybuchów trzęsły się, jakby „były z dykty”. „Ci, co mogli chodzić, skupili się w końcu korytarza, tam, gdzie nie było okien. Jedna z sióstr szarytek odmawiała litanię. Pamiętam przerażoną, dziecinną twarz studenta medycyny Mikulskiego; w kilka godzin później został rozstrzelany, tak strasznie bał się śmierci” – opisywał później dr Leon Manteuffel. Student podziemnego uniwersytetu Ludwik Mikulski, odbywający praktykę w szpitalu, stracił życie w wieku 24 lat.

„Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona”. Książkę można zamówić tutaj.

„Dzień 5 sierpnia rozpoczął się przepiękną pogodą. Po pierwszych dniach ulewy, słoty i błota zajaśniało słonko, które dla niektórych tego dnia przestało świecić na zawsze” – zapisał dr Woźniewski. Dzięki bezchmurnemu niebu samoloty Luftwaffe mogły bez żadnych przeszkód zrzucać bomby na Warszawę. Po nalocie Niemcy zaatakowali, idąc pasem szerokim na kilometr. Główną osią natarcia były dwie najważniejsze ulice – Wolska i Górczewska. Naprzeciw nich stały szczupłe siły powstańcze. Głównej barykady przy ul. Wolskiej, obok zajezdni tramwajowej, broniło 400 żołnierzy Obwodu Wola AK. Barykady blokującej ul. Górczewską broniła jedna kompania. W odwodzie stała jeszcze jedna kompania, niestety bardzo słabo uzbrojona – nawet jak na standardy powstańcze. Na dodatek żołnierze wolskich oddziałów Armii Krajowej byli „już u kresu sił wskutek ciągłego pogotowia i walk”. Odrobiną szczęścia w tym wszystkim było to, że obronę Woli wspierały oddziały Kedywu ppłk. „Radosława” – około 1600 dobrze uzbrojonych i wyszkolonych żołnierzy. Także jednolicie umundurowanych – bo to oni zdobyli niemieckie magazyny na Stawkach, gdzie znaleźli słynne kurtki „panterki”.

Natarcie Niemców było poprzedzone, oprócz nalotu, ostrzałem artylerii i broni maszynowej. Działa pociągu pancernego całkowicie rozwaliły barykadę na Górczewskiej. Broniący jej powstańcy nie wytrzymali nawały ognia i uciekli z barykady. Zawrócił ich kapitan „Hal”, który – sam, wsparty zaledwie przez swojego adiutanta, jeszcze jednego oficera i kapelana, ks. Władysława Zbłowskiego, pseudonim Struś – rzucił się bronić barykady. Za nimi wrócili pozostali powstańcy. Wybuch pocisku z armaty czołgowej ranił kapitana, adiutanta i ks. „Strusia”, ale szturm został odparty. Jednak niedługo później obrońcy tej barykady musieli cofnąć się o kilkadziesiąt metrów dalej na następną pozycję. Główna barykada przy Wolskiej wytrzymała do południa wszystkie ataki. Na jej przedpolu powstańcy zniszczyli jeden czołg. Do obrony barykady zostali rzuceni wszyscy, którzy mieli jakąkolwiek broń. Pierwsze godziny były dobre dla powstańców – zadali Niemcom spore straty, a nawet zdobyli trochę broni.

Pomnik ofiar Rzezi Woli odsłonięty w 2004, wg projektu rzeźbiarza Ryszarda Stryjeckiego. „Pamięci 50 tysięcy mieszkańców Woli zamordowanych przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego 1944 r.” Zdjęcie: British Poles

Tego dnia rano daleko od linii walk, na peryferyjnych ulicach, które nie widziały nawet jednego powstańca, zaczynał się dramat. Zjawili się tam żołnierze, którzy mieli wykonać rozkaz Hitlera o zrównaniu Warszawy z ziemią i wymordowaniu jej mieszkańców – „Warschau wird glattrasiert!”. Szli od zachodnich peryferii w kierunku centrum. Wyglądało to tak, jakby początkiem ich „pracy” były drogowskazy z napisem „Warszawa” stojące u jej zachodniej granicy. Mieszkańcy jednego z domów przy ul. Sowińskiego ocaleli dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. To ulica położona najbardziej na zachód, tuż przy ówczesnej granicy miasta, kilka kilometrów od centrum Woli – na tyle daleko, że nawet pogoda tu była inna. Nad centralną częścią dzielnicy świeciło piękne słońce, a tu padał wtedy ciepły letni deszczyk. Dom Sowińskiego 14b – skromna jednopiętrowa kamieniczka – był położony na uboczu.

Krótko po śniadaniu wpadło kilkudziesięciu żołnierzy obwieszonych taśmami z amunicją i granatami: Niemcy i ich wschodni kolaboranci. Wbiegli do mieszkań i wśród strzałów, krzyków, rabowania cennych przedmiotów, wygnali przerażonych mieszkańców pod ścianę domu. Ludzie stali już pod murem, czekając na śmierć – wśród nich 12-letni Jerzy Janowski, jego 10-letnia siostra Janina i ich mama Czesława – gdy zobaczyli biegnących jakichś dwóch innych Niemców. Ci strzelali w powietrze i coś krzyczeli.
„Oddział szturmowy już repetował broń. To był cud! Niemców z posterunku wezwała na pomoc nasza sąsiadka, Władka Rawska. Mówiła po niemiecku i znała tych oficerów. Uratowała nam życie!” – wspominał po latach Jerzy Janowski.

Wezwani przez sąsiadkę żołnierze od dawna stacjonowali na Woli jako ochrona kolei. Wspomniana kobieta o nazwisku Rawska znała ich i szczęśliwie zdążyła ich w porę sprowadzić.

Mama Wojtka Łojkowskiego usłyszała, że płonie drewniany dom z ich sąsiedztwa. „A mama mówi: »To idziemy ratować« – chwyciła konewkę i wyskoczyła. Słyszymy trzask, jeden strzał, drugi strzał, trzeci strzał, i pani Sikorowa mówi: »Ta, co wyskoczyła, zabita«. My jesteśmy w korytarzu, a mama leży za domem, pod domem”. Babcia zaciągnęła chłopca do piwnicy domu, którą on we wspomnieniach nazywał schronem. Piwnica nie mogła być duża, bo zmieściło się tam około dwudziestu osób i nie było miejsca dla następnych.

Na podwórko co jakiś czas zaglądali Niemcy. Ukrywający się ludzie drżeli na myśl, że żołnierze wrzucą granaty do ich piwnicy. Jeszcze tego samego dnia Wojtek z babcią zaczęli uciekać bocznymi ulicami, przez ogrody i pola. Już wiedzieli, że czeka ich śmierć, jeśli nie uciekną. Na miejscu zostali ludzie zniedołężniali. „Jedna pani gospodyni siedziała, ona miała chore nogi. Mówi: »Ludzie, uciekajcie stąd, bo was zabiją, tu wszystkich zabijają«. Mówię: »A pani?«. Mówi: »Ja tu już zostanę, bo ja nie mogę chodzić«. Została i rzeczywiście zabili ją”.

Wojtek chciał wracać, aby zobaczyć, co stało się z mamą. Zatrzymała go babcia. Schronili się w miejscowości pod Warszawą. Kilkanaście dni później, około 20 sierpnia, Wojtek uciekł do Warszawy, na Wolską. Nie znalazł mamy, tylko konewkę, z którą wybiegła gasić płonący dom. Siadł na ulicy i płakał. 19-letni Jan Kopeć ukrywał się, wraz z wieloma innymi osobami, na plebanii kościoła św. Wawrzyńca. Już 4 sierpnia wieczorem pojawili się tam Niemcy i przeszukali teren. Nikomu nic się nie stało, ale wszyscy noc woleli spędzić w piwnicy pod plebanią. 5 sierpnia około godziny 10 przyszli żołnierze z kolaboracyjnej wschodniej jednostki i zaczęli wrzucać granaty przez piwniczne okienka. Ukrywającym się nic się nie stało, bo przed wybuchami i odłamkami uchroniły ich wewnętrzne przepierzenia. Ludzie byli nieświadomi tego, co ich czeka, więc postanowili wyjść i dobrowolnie oddać się w ręce Niemców. Liczyli na to, że skoro są cywilami, to nic złego im się nie stanie.

Pierwsza wybiegła siostra zakrystianka Anna Wójcicka. Została zastrzelona na miejscu. Za nią wychodziła Janina Franaszek, żona właściciela słynnej fabryki materiałów fotograficznych przy ul. Wolskiej. Była w zaawansowanej ciąży i trzymała na rękach półtorarocznego synka Pawełka. Najpierw zginęło dziecko, a po nim zrozpaczona matka.

„Patrzę – ona się wycofuje i mówi: – Moje dziecko nie żyje, to i ja nie mogę żyć – i znów daje krok do przodu” – wspominał Kopeć.

Film  dokumentalny „Rzeź Woli”. Reżyseria i scenariusz: Rafał Geremek

Piotr Gursztyn powiedział portalowi British Poles, że ta przerażająca zbrodnia nigdy nie została rozliczona w sensie prawnym. „Historia jest źródłem naszej tożsamości i dlatego tę zbrodnię powinniśmy przynajmniej upamiętniać, mówić o niej, godnie oznaczać miejsca, gdzie się wydarzyła. To nasz moralny obowiązek. Ważne są też gesty polityczne. Przykre jest, że nikt z władz niemieckich nigdy nie oddał hołdu pomordowanym pod warszawskim Pomnikiem Ofiar Rzezi Woli. Były wizyty na szczeblu samorządowym – 2 razy złożył wieniec burmistrz Westerland i raz ambasador. Nigdy nie pojawił się tam niemiecki kanclerz, ani minister spraw zagranicznych” – podkreśla Gursztyn z żalem.

Opracowała: Maria Byczynski

Zdjęcia: British Poles i screen z filmu „Warszawa 44”

Piotr Gursztyn – dziennikarz i historyk, publicysta tygodnika „Do Rzeczy”. Były dyrektor TVP Historia. Nadal pracuje w TVP. Książkę „Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona” wydał w 2014 roku, a w 2018 „Ribbentrop-Beck. Czy pakt Polska-Niemcy był możliwy?’

Rafał Geremek – dziennikarz, reżyser i publicysta. Jego dokumentalny film „Rzeź Woli” otrzymał nagrodę w kategorii „Najlepszy film telewizyjny” na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Historycznych w Rijece.

Socials:

Najnowsze NAJNOWSZE


Kursy walut

PLN/GBP:
GBP/PLN:
GBP/EUR: