O tym, jak wielką tragedią jest alkoholizm, nie trzeba nikogo przekonywać. Alkohol jest powodem większości rozwodów i przemocy domowej. Pociąga za sobą liczne formy patologii. W większości wypadków sytuacja wydaje się beznadziejna i rodziny alkoholików żyją przytłoczone brzemieniem, gdzie każdy dzień niesie ze sobą poczucie napięcia i zagrożenia. Okazuje się jednak, że z tą chorobą da się wygrać! Na koniec roku przedstawiamy Państwu nasz wywiad z alkoholikiem, który podniósł się z dna i pokonał nałóg. Jego przykład może być zachętą dla tych, którzy nie wierzą we własne siły.
Maria Byczynski, British Poles: Alkoholizm zaczyna się zwykle niewinnie. Czy byłbyś w stanie wychwycić przełomowy moment swojej utraty kontroli nad alkoholem?
Tomasz Konieczny: W moim „poprzednim życiu” byłem aktywnym alkoholikiem, w ostatniej fazie uzależnienia. Alkohol stał się moim celem życiowym i nie potrafiłem już bez niego żyć. To szatańskie opętanie zaczęło się całkiem niewinnie.
Zawsze byłem spięty, smutny, pesymistycznie nastawiony do życia. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że mam depresję i że można to leczyć. Źródła mojej depresji można doszukać się we wczesnym dzieciństwie, ale to już inna historia. Dawno temu, jeszcze jako nastolatek odkryłem, że alkohol mi w tym pomaga. Po jego wypiciu, czułem się lepiej zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Pamiętam, jak pomyślałem wtedy, że skoro alkohol mi pomaga, to trzeba to wykorzystać. Piłem więc bardzo często, systematycznie szukając ku temu okazji. Nie było tego po mnie widać, bo „pijany” to był mój normalny stan. W wieku 20-tu lat wyjechałem na stałe do Nowego Jorku, gdzie kontynuowałem moje „leczenie” alkoholem.
MB: Czy na emigracji zacząłeś więcej pić? Wyjechałeś przecież po swoją szansę.
TK: Wręcz przeciwnie. Po pewnym czasie uzależniłem się i bez dostarczenia organizmowi potrzebnej dawki alkoholu, nie mogłem już funkcjonować. Na trzeźwo czułem się bardzo źle fizycznie, a jeszcze gorzej psychicznie. Cały świat widziałem w czarnych kolorach. Brakowało mi motywacji do zrobienia czegokolwiek. Nie chciałem tak żyć! A więc po co miałem żyć? Myślałem: „Przecież tak łatwo mogę to przerwać! Wystarczy rozpędzić się samochodem, nie zapiąć pasów i uderzyć w betonową ścianę!”. Takie myśli kotłowały się w moim zapijaczonym, skażonym alkoholem i nikotyną mózgu. I to cierniste poczucie winy które rozdzierało moją duszę na miliony kawałków, bo znowu zawiodłem moich bliskich, którym przecież nie tak dawno szczerze obiecywałem, że z tym skończę.
Łatwo powiedzieć „skończę”, ale co dalej? Jak żyć? Po co żyć? Wystarczał jeden kieliszek aby odwrócić to wypaczone zwierciadło i zobaczyć Świat w normalnych kolorach. To niestety pomagało tylko na chwilę, a później znowu to samo. Sytuacja powtarzała się i za każdym kolejnym razem było coraz gorzej. Z czasem musiałem pić coraz więcej i częściej, aby osiągnąć taki sam efekt. Moim celem życiowym stało się wypicie potrzebnej dawki alkoholu, aby móc normalnie funkcjonować.
MB: Czy z czasem musiałeś zwiększać ilość i moc wypitego alkoholu, by poczuć jego działanie?
TK: Lekkie alkohole takie jak piwo czy wino już nie wystarczały, więc musiałem sięgać po mocniejsze trunki (wódka, whisky, bimber). To powodowało, że wpadałem w „ciągi alkoholowe” podczas których piłem i paliłem non stop przez 2-3 tygodnie. Jadłem w tym czasie sporadycznie, najczęściej w środku nocy. Wówczas mój organizm już nie wytrzymywał i prawdopodobnie, gdyby nie tętniak w mózgu, który zmusił mnie do przerwania picia, to już bym nie żył…
MB: Twój organizm był wycieńczony i zachorowałeś. To może zabrzmi szokująco, ale czy możesz dziś powiedzieć, że choroba uratowała Ci życie?
TK: Zdecydowanie tak. Choroba uratowała mi życie, ponieważ zmusiła mnie do przerwania picia. Pewnego ranka, kiedy otworzyłem oczy nie miałem jak zwykle kaca, ale byłem tak osłabiony, że nie mogłem wstać z łóżka. Rozejrzałem się i zrozumiałem, że jestem w szpitalu. Myślałem, że po pijanemu przewróciłem się i dostałem wstrząsu. Później dowiedziałem się, że w moim mózgu powiększył się tętniak, a jego ucisk spowodował zaniki pamięci oraz problemy z utrzymaniem równowagi.
Najgorszy był okres, kiedy moja głowa zaczęła już pracować i zdałem sobie sprawę, co się stało, choć fizycznie byłem całkowicie niesprawny. Nawet gdybym chciał ze sobą „skończyć” to nie było jak! Leżałem bezwładnie na łóżku, miażdżony koszmarnymi myślami. Obwiniałem siebie za moją chorobę, gdyż byłem pewien, że zachorowałem, bo piłem. Okazało się jednak, że tętniak w mózgu nie był spowodowany nałogowym piciem alkoholu. Być może to przyśpieszyło jego uaktywnienie, ale nie było przyczyną, co zresztą później potwierdziła profesor neurologii klinicznej na Uniwersytecie w Stony Brook dr Elżbieta Wirkowski. Najlepszym dowodem na to jest też fakt, że mój Tato pół roku wcześniej zmarł przez tętniaka mózgu, a nigdy nie pił i nie palił.
MB: Jak wyglądał Twój pobyt w szpitalu? Byłeś na granicy śmierci i musiałeś walczyć o życie. Zwykle w stresie sięgałeś po alkohol, a tu nie mogłeś się napić!
TK: W szpitalu raz na kilka dni przychodziły pielęgniarki, rozbierały mnie do naga i obmywały. Miałem wtedy 34 lata i bardzo się wstydziłem. Czasem przyjeżdżały ze specjalnym podnośnikiem hydraulicznym, podnosiły mnie razem z prześcieradłem i zawoziły do wanny. To był czas „tąpnięcia”, czułem że spadam na samo dno i dalej była tylko śmierć! Pomyślałem wtedy: „Boże, jeśli pozwolisz mi przeżyć to już nigdy nie wypiję alkoholu”. Przeżyłem i zacząłem bardzo powoli wstawać z kolan, na które powaliła mnie choroba. Codziennie rodziłem się na nowo, z wykasowaną pamięcią dnia poprzedniego. Było to bardzo irytujące dla moich bliskich myślących, że ich wcale nie słucham, bo to przecież niemożliwe, żeby nie pamiętać długiej rozmowy z dnia poprzedniego. Przebłyski mojej świadomości zaczęły zdarzać się coraz częściej i były coraz dłuższe. Stało się to za sprawą intensywnych terapii, które miałem w ośrodku rehabilitacyjnym dla ludzi po urazach mózgu (Park Terrace Care Center Inc. w Nowym Jorku, w dzielnicy Queens).
MB: Zacząłeś terapię? Widziałeś dla siebie szansę, która by Cię motywowała?
TK: Miałem wtedy 34 lata i nie widziałem przed sobą żadnej perspektywy na dalsze życie. Niezdolny do poruszania się o własnych siłach. Z bardzo krótką pamięcią roboczą (tą, której używamy na bieżąco) i problemem ze wzrokiem (podwójne widzenie). Nie byłem nawet zdolny do samodzielnego życia, nie wspominając już o pracy czy prowadzeniu samochodu.
Ale nie poddałem się, na przekór problemom! Mieszkałem tam i ćwiczyłem przez prawie rok. Codziennie kilka godzin różnych terapii. Każda terapia była indywidualna, z innym specjalistą – terapeutą. Kiedy zacząłem powoli odzyskiwać świadomość byłem załamany.
MB: Uświadomiłeś sobie, jak wiele w życiu straciłeś przez alkoholizm? Na jaką traumę naraziłeś swoją rodzinę? Czy ta świadomość dała Ci siłę do walki?
TK: Niestety, tak. Po tym jak większość życia zatopiłem w „alkoholowym bagnie”, jak straciłem zdrowie, tracąc przy okazji żonę, dom i perspektywę stworzenia normalnej rodziny. Po tym wszystkim naprawdę miałem powód, żeby topić smutki w alkoholu, ale… Na przekór problemom postanowiłem zostać optymistą! Oczywiście medycyna bardzo tutaj pomogła, jednak najważniejsze było optymistyczne spojrzenie na otaczający mnie świat! Mam szczęście, że mój starszy brat przyjął mnie pod swój dach, do swojej rodziny. Było to wielkie poświęcenie z ich strony, ponieważ w tym czasie poruszałem się jeszcze na wózku inwalidzkim i nikt nie był w stanie zagwarantować mi, że kiedykolwiek to się zmieni. Ze mną w mieszkaniu zrobiło się ciasno, więc wspólne życie nie było łatwe. Jestem im bardzo wdzięczny za okazaną mi pomoc, bo w innym wypadku musiałbym żyć w ośrodku dla ludzi niepełnosprawnych. Gdyby tak się stało to pewnie nie miałbym już siły się podnieść.
MB: Przez długi czas poruszałeś się tylko na wózku inwalidzkim. Jak odzyskałeś sprawność fizyczną? Czy pracowałeś też nad poprawą pamięci?
TK: Sprawność fizyczną poprawiałem codziennymi treningami „Nordic Walking”. Okazało się bowiem, że chodzenie z kijkami to był dla mnie idealny sport. Sprawność mentalną poprawiłem pracą z komputerem. Była to bardzo przyjemna część mojej rehabilitacji. Przez komunikator „Gadu-Gadu” poznałem moją przyjaciółkę, która mieszka w Niemczech i pisałem z Nią codziennie przez kilka godzin. Na początku bardzo ślamazarnie stukając w klawiaturę jednym palcem, bardzo długo szukając kolejnych liter. Po kilku miesiącach takiej „terapii”, nauczyłem się sprawnie pisać na komputerze. Bardzo ważnym jest, aby zawsze widzieć „szklankę do połowy pełną, a nie do połowy pustą”. Będąc optymistycznie nastawionym do życia jest mi o wiele łatwiej pokonywać przeciwności losu.
Małymi kroczkami, ale zawsze do przodu!
MB: Jaki był Twój następny krok?
TK: Przesiadłem się z wózka inwalidzkiego do samochodu. To był wielki postęp, ale zanim go osiągnąłem to najpierw musiałem nauczyć się znowu chodzić. Na początku przy pomocy chodziku, a później laski. Najpierw jeździłem na wózku inwalidzkim, później skuterem elektrycznym dla osób niepełnosprawnych (aby np. pojechać do sklepu spożywczego po chleb i mleko). Kiedy potrzebowałem pojechać gdzieś dalej to korzystałem z komunikacji miejskiej dla osób niepełnosprawnych. (jest taka w NYC i nazywa się „Access-A-Ride”). Zawsze wtedy siadałem za fotelem kierowcy i patrząc na drogę przed sobą wczuwałem się w jego rolę. Wyobrażałem sobie, że to ja prowadzę pojazd. W myślach obracałem kierownicę i włączałem kierunkowskaz przed skrętem. Dodawałem gazu wyprzedzając i zwalniałem przed przeszkodą. Zanim zachorowałem to byłem zawodowym kierowcą, który czasem, dziennie przemierzał setki kilometrów. Kiedy tak wczuwałem się w rolę kierowcy, to wydawało mi się, że znowu mógłbym kierować autem! Poprosiłem wtedy brata, aby dał mi spróbować poprowadzić. Próba powiodła się, więc zacząłem myśleć o zakupie samochodu.
MB: Udało się?
TK: Choć po rozwodzie nie zostało mi wiele pieniędzy, ale na samochód wystarczyło! Postanowiłem „zaszaleć” i po raz pierwszy w życiu kupić samochód, o jakim zawsze marzyłem, a wymarzyłem sobie kabriolet. W internecie znalazłem taki u pobliskiego dealera samochodów. Nikomu nic nie mówiąc, zamówiłem transport dla inwalidów i pojechałem zobaczyć auto. Do domu wróciłem już swoim samochodem. To był mój pierwszy wielki krok do przodu! Kolejnym wielkim krokiem było samodzielne mieszkanie. Zanim jednak zamieszkałem sam, to najpierw wynajmowałem przez 2 lata mieszkanie u moich znajomych. Po tym okresie nabrałem pewności, że dam radę i zamieszkałem u siebie.
MB: Jak wygląda Twoje życie dzisiaj? Wszystko co opowiadasz miało przecież miejsce lata temu!
TK: Mieszkam tak już od ponad 12 lat i radzę sobie całkiem dobrze. Czasem myślę, że gdyby nie moje optymistyczne spojrzenie na świat, to żadna z tych rzeczy nie wydarzyłaby się. W dalszym ciągu leżałbym przykuty do łóżka i może czasem jeździł na wózku inwalidzkim.
MB: Po latach postanowiłeś podzielić się swoją historią walki z alkoholizmem ze światem. Między innymi z naszym czytelnikami. Dlaczego?
TK: Chciałbym, żeby to moje wyznanie dotarło do ludzi, którzy żyją pośród nas, ale oddzieleni są “SZKLANĄ ŚCIANĄ”. Chciałbym, aby wiedzieli, że po pewnym czasie abstynencji przychodzi ulga i naprawdę można fajnie żyć na trzeźwo. Żeby przestali pić i nie czekali tak jak ja, aż choroba zmusi ich do tego.
Myślę, że gdybym ja miał możliwość przeczytania takiego tekstu napisanego przez innego alkoholika, to być może już wcześniej rzuciłbym picie.
MB: Co byś poradził osobom chorym? Tak w pierwszej kolejności?
TK: Chciałbym pomóc ludziom, którzy są uwięzieni w nałogu, tak jak ja kiedyś byłem. Warto zgłosić się do ośrodka uzależnień, gdzie można dowiedzieć się wielu ważnych rzeczy na temat mechanizmu uzależnienia. Pozwoli to przygotować się do „trzeźwego życia”. Ja byłem w jednym z takich ośrodków i chociaż wtedy niewiele mi pomógł, bo wróciłem do picia, to nauczyłem się tam rzeczy, które pomagają mi teraz żyć w trzeźwości. Między innymi wiem, że do końca życia nie mogę wziąć do ust alkoholu. Gdyby tak się stało to istnieje prawie 100% prawdopodobieństwa, że z powrotem wpadnę w pęta nałogu. I to od razu na poziom, w którym przestałem pić. Czyli w moim przypadku „łyk alkoholu”, to prawie jak samobójstwo, bo przestałem pić przed samą śmiercią.
MB: Do końca życia nie wypijesz ani kropli alkoholu?
TK: Nie, nie wypiję! By znowu nie trafić do „piekła”, odmawiam nawet czekoladki z alkoholem, jeśli ktoś mnie taką częstuje. Niedawno dowiedziałem się, że zmarł dyrektor ośrodka uzależnień, w którym kiedyś byłem „kuracjuszem”. On też był „niepijącym alkoholikiem”, nie wytrzymał, spróbował i po krótkim czasie zmarł…
MB: Co byś przekazał na koniec naszym czytelnikom? Wszystkim, również tym niepijącym?
TK: Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie! Życzę pogody ducha i siły do pokonywania przeszkód dnia codziennego!
MB: A my gratulujemy wytrwałości. Twój przykład na pewno pomoże wielu osobom, które nie mają siły walczyć z nałogiem. Dziękujemy, że zechciałeś podzielić się z nami tak szczerym wyznaniem. Dużo zdrowia i siły w Nowym Roku!
TK: Dziękuję! Szczęśliwego Nowego Roku 2023!
Rozmawiała: Maria Byczynski
Zdjęcie: prywatne archiwum Tomasza Koniecznego
Kultura