Nasz wywiad z J. J. Orlińskim, jednym z najlepszych śpiewaków operowych świata

19 marca, 2022

Światowej sławy kontratenor i zapalony breakdancer Jakub Józef Orliński jest niewątpliwie jedną z największych gwiazd w świecie muzyki operowej. W 2020 roku został uznany za najlepszego śpiewaka operowego na świecie (Best Opera Singer of the Year – przyp. red.) przez Opernwelt magazine, a w tym roku otrzymał prestiżową nagrodę ICMA (International Classical Music Award) za swój ostatni album Anima Æterna.

Młody kontratenor podbija serca fanów i krytyków muzycznych, zdobywając najbardziej prestiżowe międzynarodowe nagrody. Ponadto, bilety na jego koncerty wyprzedają się w przeciągu kilkunastu minut. W lutym można go było posłuchać w Royal Opera House Theodorę Händel’a produkcji Katie Mitchell z Julią Bullock, Joyce’em DiDonato i Jakubem Józefem Orlińskim w rolach głównych. Produkcja została uznana przez brytyjski The Guardian jako „jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek można było usłyszyszeć”. 

Podczas wizyty w Londynie, gdzie odbył swój debiut w Royal Opera House oraz kolejny raz wystąpił w Wigmore Hall, Jakub spotkał się w Ognisku Polskim z redakcją British Poles, aby porozmawiać o swoich początkach, występach w Londynie i planach na przyszłość.

British Poles: Kontratenor to najwyższy męski głos, czy możesz mi powiedzieć, jak go osiągasz?

JO: Za pomocą magii (śmiech). Nie, to jest dość prosta sprawa. Jest to czysto techniczne zagadnienie. Używam brzegu strun głosowych, które są napięte i dlatego osiągam tak wysoki rejestr. Kiedyś uważało się, że jest to bardzo egzotyczne i niespotykane, ale teraz już nie. Rzeczywiście wymaga to dużo pracy, w szczególności nad wolumenem głosu i techniką, żeby ten glos ciął ponad orkiestrę i miał ładną barwę. Ale tak naprawdę każdy mężczyzna może być kontratenorem, jeżeli się na to zdecyduje.

BP: Jak zaczęła się twoja przygoda z muzyką? 

JO: Zacząłem śpiewać w chórze amatorskim Gregorianum mając 8-9 lat. Tam się to wszystko zaczęło. Śpiewałem w tym chórze 12-13 lat, jeszcze jak byłem na studiach. Później zrobiliśmy z tego chóru zespół męski Gregorianum, gdzie było nas dziesięciu. Zaczęliśmy od utworów średniowiecznych, gdzie wymagany jest bas, baryton i tenor. Dość szybko ruszyliśmy w renesans, gdzie było potrzebne pięć głosów. Zrobiliśmy taką małą loterię. Ja i mój kumpel Piotrek przegraliśmy i musieliśmy śpiewać te najwyższe głosy. 

BP: Loterię o to, kto będzie śpiewał który głos?

JO: Tak. O to kto będzie śpiewał najwyższe glosy. My byliśmy najmłodsi i dopiero przeszliśmy mutację, dlatego mam wrażenie, że ktoś zmanipulował tę loterię i dlatego tak wyszło jak wyszło. Myślałem na początku, że przegrałem, ale później okazało się, że jednak wygrałem i dobrze trafiłem. Ten głos to jest po prostu mój glos. Rezonuje on ze mną, z moją emocjonalnością i tym w jaki sposób mogę pokazać to, co czuję w muzyce. 

BP: Potem zdecydowałeś się̨ zdawać́ na warszawski Uniwersytet Muzyczny i do nowojorskiego Juilliard School of Music. Jak wyglądała twoja edukacja muzyczna?

JO: W Polsce nauka jest za darmo, ale nie w moim przypadku. Nie dostałem się na studia. Byłem pierwszy czy drugi pod kreską. Musiałem płacić za studia, a nie miałem na to pieniędzy. Miałem o tyle szczęście, że znalazłem prywatnych sponsorów. Z czego jeden z nich jest po dziś dzień mi nieznany (śmiech). Mogę się tylko domyślać kto to może być. W każdym razie, przez trzy lata studiowałem na studiach zaocznych. Co roku starałem się dostać na niepłatne studia i się nie udawało. Dopiero na magisterskie dostałem się na te niepłatne. Później pracowałem półtora sezonu w Niemczech i dopiero wtedy pojechałem na studia do Juilliard w Nowym Jorku, na które też tak na prawdę się nie dostałem, bo zdawałem na ADOS, Artist Diploma in Opera Studies. Składasz tam swoje całe życie w aplikacji, oni zapraszają cię na przesłuchania live i uczestniczysz w trzech bardzo długich i skomplikowanych rundach. Wzięli dwie osoby z tych ośmiu które były w finale z całego świata. Ja się nie dostałem, ale później zaakceptowali mnie na program, który nazywa się Graduate Diploma. Przed aplikacją do Juilliard’a zdawałem do Curtis Institute of Music w Filadelfii, gdzie było to samo. Zapraszają dosłownie dwadzieścia osób z całego świata na finały, gdzie są trzy potężne rundy. Było nas chyba sześciu w finale i wzięli tylko jedną osobę. W Juilliard też nie było tak, że się od razu dostałem. 

BP: Jak w końcu ci się udało? Nie zniechęciłeś się?

JO: Mój mentor powiedział: „jak cię nie chcą to cię nie chcą, a jak cię chcą to cię wezmą”. Poszedłem za tą techniką. Chcieli mnie, to mnie wzięli. W końcu udało mi się studiować w Juilliard i w tym samym czasie studiował tam Michał Biel, mój wieloletni przyjaciel. Razem robimy bardzo dużo koncertów, a teraz nawet nagraliśmy płytę z polskimi pieśniami.

BP: Wróćmy jeszcze na chwilę do twoich studiów na Juilliardzie. Szkoła Juilliarda wydaje się bardzo trudna, jak przetrwałeś w Nowym Jorku?

JO: Nie było łatwo. Po pierwsze kosztuje to mnóstwo pieniędzy, jeżeli nie masz pełnego stypendium, a ja go nie miałem. Było to podobne do tego jak zacząłem polskie studia, czyli makaron z ketchupem, bajgle z cream cheese i banan z peanut butter. Wybrałem sobie bardzo dużo zajęć na pierwszym roku, nie wiedziałem, czy będzie mnie stać na drugi rok. Siedziałem na uczelni od ósmej rano do północy, codziennie. Dużo Nowego Jorku nie widziałem, ponieważ mieszkałem w akademiku, który jest dosłownie nad Juilliard’em. Właściwie widziałem tylko Lincoln Center, byłem w Central Parku oraz parę razy pojechałem na SoHo. Przyjechali kiedyś moi znajomi z Warszawy na trip po Stanach. W trzy dni zobaczyli więcej niż ja będąc tam przez dziewięć miesięcy. Było to smutne.

BP: A jak wyglądały same studia?

JO: Od 8 do 24 uczysz się repertuaru i ćwiczysz. Non-stop praca. Na drugim roku dostałem pełne stypendium i wygrałem trzy największe konkursy w Stanach, więc to bardzo pomogło. Mogłem się trochę wyluzować. Przede wszystkim najważniejsze jest to, że oni mają rewelacyjny panel profesorów. To działa na zupełnie innej zasadzie niż jak się studiuje w Polsce. Na przykład, jeżeli robię repertuar włoski z okresu baroku czy romantyzmu, to po prostu idę do biura i mówię, że chciałbym mieć coaching z włoskiej wymowy albo z pieśni Schuberta. Oni ci wtedy dodają w twoim cotygodniowym planie zajęcia z profesorem, który się w tym specjalizuje i jest jednym z najlepszych znawców na świecie. Jeżeli wiesz czego chcesz, to można tam współpracować ze światowymi ekspertami w ich stylu. To jest fenomenalne Ja dokładnie wiedziałem, czego mi brakuje i czego chcę, i to był tak naprawdę decydujący punkt w moim życiu. Uważam, że ta szkoła była rewelacyjna, bardzo trudna, również psychicznie, ale bardzo dużo można było się nauczyć i wydobyć z tego.

BP: W poniedziałek, 31 stycznia zadebiutowałeś w Royal Opera House. Nie jest to natomiast twój pierwszy występ w Wielkiej Brytanii? 

JO: To już któryś. Byłem już w Birmingham Center, w Wigmore Hall, no i teraz jestem Royal Opera House.

BP: Jak czujesz się powracając do Londynu?

JO: Rewelacyjnie. Teraz pierwszy raz jestem w Londynie na dłużej. Bardzo lubię te produkcje operowe. W Londynie byłem tyle razy, ale tak naprawdę zupełnie nie znam energii tego miasta. Przypomina mi się jak byłem tutaj mając dwanaście lat.

BP: Na wycieczce szkolnej?

JO: Na wycieczce, tak. Nie byłem szczególnie zachwycony. Fajnie było, ale jakoś to miasto nie przemówiło do mnie. A za każdym razem jak tu przyjeżdżam na koncerty to jest to dosłownie przylot, próba, koncert i następnego dnia wylatuję. Raz byłem tutaj na pięć dni, jak przygotowywaliśmy trasę z The English Concert. Cały czas spędziłem w hotelu, gdzie mieliśmy przygotowania. Teraz jestem tu na całe 2 miesiące i rzeczywiście mogę pochodzić po mieście i coś zobaczyć. Mieszkałem przez te 2 miesiące w trzech bardzo różnych dzielnicach, więc udało mi się zasmakować zupełnie nowych rzeczy.

BP: Masz jakieś swoje ulubione miejsce w Londynie?

JO: Zdecydowanie. Jest taka piekarnia Orée przy teatrze, którą uwielbiam. Avobar to jest totalny sztos, najlepsze miejsce z jedzeniem. Mieszkałem również na Highbury Islington i tam też jest całkiem fajnie. Jest tutaj dużo miejsc, które można zwiedzić, dużo małych restauracji, cocktail barów czy fajnych kawiarni. Nie wiem czemu, ale strasznie mi się podoba ta zupełnie normalna kawiarnia w Muzeum Transportu w Londynie. 

BP: Teraz twoi fani będą wiedzieć, gdzie się znaleźć.

JO: Tak, to są te trzy miejsca, gdzie na pewno można mnie znaleźć (śmiech).

BP: Jak sobie radzisz w swoim życiu „na walizkach” i podróżowaniu oraz ciągłych próbach?

JO: Lubię to. Jestem minimalistą więc bardzo nie lubię podróżować z dużą ilością bagażu. Niestety czasami jestem do tego zmuszony. Mam koncert z Pomo d’Oro w Wigmore Hall, więc muszę mieć też strój koncertowy. Moja walizka się wydaje duża, ale tak naprawdę tych moich rzeczy to tam jest niewiele. Wszystko to są płyty koncertowe lub buty na spotkania, żeby to nie były tylko moje ulubione sneakery. Jak jeżdżę na trasy koncertowe to jest łatwiej, bo mam tam po prostu swoje rzeczy koncertowe. Zawsze jak najmniej. Ale ogólnie to lubię to. Na razie podróżowanie jeszcze mi się to podoba. 

BP: Wspomniałeś o koncertach. Jak przygotowujesz się do występów? Masz jeszcze tremę?

JO: Nie wiem czy tremę. Zawsze się stresuję. Staram się przekierować ten stres na taki stres motywujący, który powoduje, że jesteś jeszcze lepszy niż zwykle. Dlatego ja dużo pracuję poza koncernami. Bardzo dużo ćwiczę i przykładam się do tego, żeby w okresie prób, tak jak do tej opery, dobrze się przegotować, żebym później mógł się uwolnić i pobawić.

BP: Jak wypadła twoja premiera Theodory w Royal Opera House?

JO: Ten teatr jest fenomenalny. Byłem w szoku, bo wydawało mi się, że jest to stosunkowo kontrowersyjne show i spowoduje awanturę. Ale wszystko wyszło pięknie. Ludziom się bardzo podobało na premierze. Podobno zebraliśmy bardzo dobre recenzje. Ja ich nie czytam więc nie wiem, ale podobno były dobre. 

BP: Kiedy grasz jakąś postać w operze to utożsamiasz się z tą postacią czy bardziej zależy ci na dobrym wystąpieniu muzycznym?

JO: Zależy mi na obu tych rzeczach, bo to jest bardzo związane. W Theodorze cała historia jest przede wszystkim bardzo trudna. To są 4 godziny głębokiego, emocjonalnego wejścia w postać, która rzeczywiście przeżywa swojego rodzaju dramat. I dla mnie ważne jest to, żeby poczuć ten dramat i żeby to było jak najbardziej rzeczywiste i realne. Tak wygląda praca z Katie Mitchell, która działa na tej zasadzie, żeby to było jak najbardziej realne i logiczne, również w grze aktorskiej. Właśnie dlatego pracujesz wcześniej nad działem muzycznym, żeby później móc się uwolnić na scenie i żeby to było jak najbardziej organiczne, autentyczne i aktorsko jak najbardziej wierne. 

BP: Śpiewasz teraz akurat w operze w stylu barokowym kompozycję Händel’a. Co fascynuje Cię w tym stylu?

JO: Ohhhh… wolność. Zdecydowanie wolność. Barok to jest taki okres w muzyce, gdzie kompozytorzy zostawiali bardzo dużo miejsca na własne interpretacje wykonawcy. W arii Da capo jest część, która się powtarza, ale można ją kolorować, jeżeli się zna styl i zasady. Mogę to wymyślić, napisać i zinterpretować tak, jak ja to czuję. W Theodorze Händel’a jest dużo miejsca na przefiltrowanie postaci i tej całej muzyki przez siebie i pokazanie na mój własny sposób. 

BP: Jaki jest twój własny styl?

JO: Mam rzeczywiście takie zabiegi, które uwielbiam i wykorzystuję. Bardzo dużo tak naprawdę zależy od arii. To są skomplikowane rzeczy. Trzeba byłoby wejść w struktury różnych arii, bo niektóre są bardzo wolne i się ich nie powinno za bardzo zmieniać. Wtedy gubi się cały sens danej arii, która ma swoje emocje, które ma przedstawiać. Ale w innych kompozycjach jest dużo zabiegów które wykonuję. Jak ktoś już mnie zna i słucha moich nagrań to może powiedzieć, że to jest znany chwyt. Fajne jest to, że teraz słucham czasami innych śpiewaków, którzy używają moich ornamentów.

BP: I podoba ci się to?

JO: To jest bardzo fajne, że ich inspiruję.

BP: Jaki styl do ciebie przemawia poza muzyką barokową? 

JO: Wszystkie inne oprócz disco polo. Nie ograniczam się tylko do muzyki baroku. Jestem po prostu zatrudniany najczęściej do rzeczy barokowych. Produkuję też albumy z nieznanymi barokowymi hitami, ale jest też dużo innych rzeczy, na przykład z Michałem nagraliśmy płytę z pieśniami z XIX-XXI wieku.

BP: W 2021, zdobyłeś International Classical Music Award w kategorii barokowy wokal za album Anima Æterna. Jak powstała ta płyta i co oznacza jej nazwa? 

JO: Zaczęło się od Anima Sacra i później była Facce d’amore, która była bardziej operowa no i z kolei teraz jest trzecia płyta, Anima Æterna, czyli Wieczna Dusza. Zdradzić mogę, że to nie jest ostatnia z serii Anima. Ta płyta powstała głównie dlatego że bardzo chciałem zrobić kontynuację Anima Sacry. Znowu powstała przy pomocy Yannisa Francois, mojego wyszukiwacza skarbów z którym wyszukuję wszystkie materiały. Płyta ma zupełnie inną trajektorię niż Anima Sacra, która zaczyna od takiego bardzo intymnego, małego utworu z bardzo skromną instrumentacją i powoli w ramach rozciągania się tej płyty na samym końcu był ogień, fajerwerki i dużo się działo. Z kolei tym razem jest na odwrót. Zaczynamy od mocnego i głośnego utworu i kończę Händel’em Alleluja, Amen które wycisza się w nicość. Dużo tam jest takich małych fajnych detali, które lubię wprowadzać w swoje płyty

BP: Wspomniałeś, że śpiewasz w różnych językach. Czy jest to dla Ciebie trudne?

JO: To jest trudne i dlatego się to studiuje. Właśnie w Juilliard można było mieć coaching z wymowy danego języka. Jako śpiewak muszę mieć bardzo dobrą wymowę w językach, w których śpiewam, ale niekoniecznie muszę się w nich porozumiewać

BP: Wspomniałeś, że pracujesz teraz nad nową płytą. Czy możesz dać nam „sneak peak” co to będzie za płyta?

JO: Została nagrana we wrześniu. Są na niej tylko polskie pieśni z XIX-XXI wieku. To moja pierwsza płyta tzw. recital album, czyli tylko ja i Michał Biel. To dla nas bardzo ważny projekt, ponieważ chcemy wypromować muzykę polską. Świetne są kompozycje, na przykład Karłowicza, Czyża, Moniuszki, Berga i Szymanowskiego. To są rewelacyjne dzieła, tylko nikt ich nie zna. Ludzie boją się takich utworów, bo nasz język jest bardzo trudny.

BP: Jesienią w Wigmore Hall praktycznie połowę występu wypełniły polskie utwory, a publiczność była w większości brytyjska. Śpiewałeś po polsku i reakcja była niesamowita.

JO: Pierwsze nasze recitale z muzyką polską robiliśmy już w Nowym Jorku, w prywatnych klubach. Jeździliśmy z tym po Europie, żeby przetestować, jak ludzie zareagują na Szymanowskiego oraz Berga. Potem przyszedł plan, żeby nagrać całą polską płytę i dać to ludziom do przetrawienia. Uważam, że to są świetne teksty i świetna muzyka, jeżeli jest dobrze nagrana. To jest jedna z niewielu płyt, która jest nagrana w Dolby Atmos, gdzie jakość dźwięku jest na zupełnie innym poziomie. Jestem bardzo dumny z tego projektu. Wychodzi w maju. W marcu wychodzi Stabat Mater Vivaldiego jako audio film. Tych projektów rzeczywiście jest dużo. W tym roku będę nagrywał kolejny album, ale o tym jeszcze nie mogę nic mówić.

BP: Jakiej muzyki słuchasz prywatnie?

JO: Naprawdę wszystkiego, zależy w jakim jestem nastroju. Czasami zaczynam od deep house lub od instrumentalnych utworów klasycznych. Innym razem są to popowe piosenki i jazz oraz dużo funku. Bardzo dużo słucham też muzyki ambientowej. Jest taka nasza polska Hania Radziszewska, którą znam ze studiów. Jej muzykę uwielbiam. Jest też Lukas Graham z Danii.

BP: Jesteś również zapalonym breakdancerem. Jak łączysz swoją pasję do breakdance’u z muzyką klasyczną?

JO: Cały czas mam swoją ekipę, jak jestem w Warszawie. Tutaj trenuję w takich miejscach jak sale baletowe i idę po prostu po wszystkich wywiadach do sali i ćwiczę. Tak jak dzisiaj – mam plecak wypchany rzeczami na trening. Zawsze gdzieś, gdzie jeżdżę jest „hip hop community”. Umawiamy się na trening przez Instagrama. 

BO: Pracujesz teraz nad jakimiś ciekawymi nowymi projektami?

JO: Jest totalnie nowy projekt płyty, który będzie zupełnie czymś innym. Nagrywam też właśnie muzykę do gry komputerowej. Zrobiłem swoją linię biżuterii zainspirowanej ostatnią płytą. Mam wiele ciekawych i kreatywnych projektów. Lubię to i niech się tak dzieje. Zobaczymy, gdzie to dalej pójdzie. 

BP: Trzymamy kciuki! Kiedy możemy Cię ponownie usłyszeć w Londynie?

JO: Już 1 kwietnia wystąpię w Victoria and Albert Museum, a 1 maja wystąpię w Wigmore Hall. Zapraszam czytelników British Poles!

BP: Dziękujemy za wywiad i z niecierpliwością czekamy na twoje przyszłe sukcesy.

JO: Również dziękuję. Do zobaczenia!

Rozmawiała: Marta Kąkol

Zdjęcia: Caroline Byczynski

 

 

Najnowsze NAJNOWSZE


Kursy walut

PLN/GBP:
GBP/PLN:
GBP/EUR:

Kursy walut

PLN/GBP:
GBP/PLN:
GBP/EUR: